Tam na kościelnej wieży
Milczał zaklęty dzwon
W tym mieście, w którym mieszkał kiedyś
Niecodzienny szczon.
Żyła w nim wredna panienka,
Niemy czarny kwiat.
Wieczorem pod oknami chłopak jej śpiewał tak:
To moje imię jest —
Andaluzyjski pies.
Pukam do twoich drzwi
Od zmierzchu aż po świt.
Ona jedna słuchać nie chciała,
Głucha na pieśni czar.
Ona jedna w głos się śmiała,
Brała wszystko za żart.
W lesie — na Szczurzych Bagnach się utopił szczon,
Wtedy na kościelnej wieży usłyszano dzwon.
Zaszumiały o tym drzewa,
Zaśpiewał ludziom wiatr,
A nieobecne echo podpowiadało tak na świat:
To moje imię jest —
Andaluzyjski pies.
Pukam do twoich drzwi
Od zmierzchu aż po świt.
Ona jedna słuchać nie chciała,
Głucha na pieśni czar,
Ona jedna w głos się śmiała,
Brała wszystko za żart.
Cała trwoga mieszka w śmierci stogach,
Diabłu się spodobał
Niecodzienny szczon.
W żadnej części
W jej spisie treści się nie mieścił.
Coma —
Poczuł jej aromat z kostuchowego łona
Niecodzienny szczon.
W dalszej części
Nie ma go w tej opowieści już.
Słowa tej piosenki
Pisano na kominach,
Słyszał o niej także
Uliczny kataryniarz.
Znała ją na pamięć
Cała ludność okoliczna —
List do pokoleń,
Legenda uliczna
A ona jedna słuchać nie chciała,
Głucha na pieśni czar.
A ona jedna w głos się śmiała,
Brała wszystko za żart.
Cała trwoga mieszka w śmierci stogach,
Diabłu się spodobał
Niecodzienny szczon.
W żadnej części
W jej spisie treści się nie mieścił.
Coma —
Poczuł jej aromat z kostuchowego łona
Niecodzienny szczon.
W dalszej części
Nie ma go w tej opowieści już.
Nie ma go, nie, nie ma go, nie, nie ma go do nieba, x8
Nie ma go.